niedziela, 10 kwietnia 2011

Nr 3. Małoletnie potwory!

Przychodzi taki moment w tygodniu, gdy trzeba pojechać po porządne zakupy, żeby zapasy uzupełnić i nie zatruwać sobie pozostałych dni na niepotrzebne uganianie się po centrach, nie dość, że handlowych, to jeszcze kretyńskich (no tak, o przekrętach w sklepikach to ja tu się pewnie w przyszłości wypowiem, ale dziś nie zbaczam z tematu nadrzędnego).

Sobota. Poranna kawa. Tosty. Gazetka. I komu w drogę, temu kluczyki do samochodu. Nauczony konsekwencji i porządku, upewniłem się, że mam w portfelu listę produktów, wsiadłem do samochodu i pojechałem. Parking zatłoczony, ale udało mi się znaleźć dogodne miejsce. Wyzułem przepastny wózek i z wizją porządnej kiełbachy wszedłem do wnętrza czeluści zakupowych.
Pierwsza alejka, kilka produktów do wózka. Jedna staruszka, która mało mnie torebką nie zabiła, ale na szczęście refleks mam wybitnie szybszy od tego szachisty.

I nagle łup. Coś gruchnęło, coś strzeliło i cały regał z puszkami kukurydzy rozjechał się po podłodze. A obok - dziecię niewinnie łypiące dokoła, bo przecież to nie ono, to (na oko) siedmioletnie półdiable. Obok stoi przerażona matka, prawie go zagłaskując: "Maciusiu, ale dlaczego tak nieładnie kopiesz w puszki? Mamusia będzie musiała zapłacić? Macieńku mój, syneczku, ale w nóżkę nic się nie stało?". Wiecie jak Maciunio odpowiedział? Kopnął matkę z całej siły w kostkę, że kobiecinie łzy popłynęły z oczu i prawie upadła.

Idę dalej, bo nieszczególnie kręci mnie wtrącanie się do takich spraw, tym bardziej, że zleciała się chyba połowa pracowników na "miejsce zbrodni", szkoda tylko, że nikt nie poszedł zobaczyć, gdzie zwiał mały sprawca, albo, że go kto nie ustrzelił środkiem znieczulającym.

Żeby nie było wątpliwości - dzieci lubię, zwłaszcza moich siostrzeńców w sztukach 3.

Przy stoisku mięsnym tłok. Przeżyję te wszystkie niezdecydowane baby, to kupowanie: "2 plasterki szyneczki proszę, jednego kabanoska, 10 dag. paszteciku", ale nie przeżyję dzieciaka, który się drze, że on musi spróbować, rzuca się na wszystkich dokoła i jeszcze klnie, ledwo co odrosło toto od ziemi, gorzej ode mnie, a mi niczego w tej dziedzinie nie brakuje.
No więc skurwiwszy świat, na czym stoi, chłopaczek jął okładać OJCA pięściami, kopać go itd.
Wezwano ochronę. A szanowny rodzic tłumaczył: "to tylko dziecko".

Dalej był tylko pisk i ryk kilku dziewczynek, bo rodzice lalek nie chcieli kupić, kilku rozwrzeszczany przedszkolaków przy grach komputerowych i jakieś podrostki spluwające na podłogę.

Generalnie kręciło mi się we łbie od tego pierdolnika. Prawie mi nerwy puściły, a wsiadając do auta na przemian kurwiłem soczyście, na przemian dziękowałem sobie, że tak tylko raz w tygodniu, że już za mną i pomyślałem, że w sumie to niedaleko mi czasem do zachowań jakiejś histeryczki porąbanej, z tą różnicą, że ja bym te dzieciaki wysłał na jakąś kolonię karną, rodziców do psychiatryka i wstawił zakaz pojawiania się małoletnich w sklepie, zamiast dać się torturować małym potworom, które zdominowały  świat krzykiem i tupaniem w podłogę, darciem ryja. I niech mi nikt nie mówi, że te dzieciny takie są bezbronne i niewinne, bo one to wykorzystują, robią celowo i jeszcze mają z tego ubaw.

Inna rzecz, że rodzice coraz częściej robią z siebie debili, kompletnie nie pojmując o co chodzi w koncepcji wychowywania bezstresowego, bo w tym o samopas raczej nie chodzi!

6 komentarzy:

  1. i znowu jakbym słyszał opis swoich własnych przeżyć wewnętrznych.

    OdpowiedzUsuń
  2. A nie tak dawno pisalam o wychowaniu bezstresowym u mnie. Ale tez mam wrazenie, ze wiekszosc nie pojmuje:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Moi Drodzy! Powtórka z rozrywki była wczoraj. Chyba zacznę robić zakupy przez neta!

    OdpowiedzUsuń
  4. Się podpisuję wszystkimi czterema kończynami !!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Taki już ten świat, Kontrolerko ;)

    OdpowiedzUsuń